Nie odezwałam się już do Ashtona, ponieważ miał rację.
Oceniłam go chociaż kompletnie nie znałam, może dlatego, że był dla mnie
niemiły i co chwilę dogryzał. Nie lubiłam hipokrytów, a sama przed chwilą się
nim stałam. Zastanawiałam się też, czy przeprosić mojego współpracownika, ale
postanowiłam z tym poczekać, jeszcze by pomyślał, że próbuję mu się podlizać.
Zostawię to na kilka dni, nie będę nic robić, będę siedzieć
cicho i zajmować się własnymi sprawami. Słuchałam świetnych piosenek, które
leciały w sklepie i czytałam książkę. Usłyszawszy dzwoneczki nad drzwiami
podniosłam wzrok, by sprawdzić, kto przyszedł. Kiedy tylko zobaczyłam klientów,
a raczej klientki, z powrotem schowałam się za powieścią.
Dlaczego musiały przyjść akurat tutaj? Dwie wystrojone
dziewczyny właśnie rozglądały się po sklepie, a ja spanikowana szukałam
wzrokiem Irwina, ale nigdzie go nie widziałam. Zawsze znikał, kiedy był
najbardziej potrzebny, pomińmy fakt, że pracowałam tam dopiero trzeci dzień,
ale to już druga taka sytuacja, nawet gorsza od poprzedniej. Udałam, że mam na
sobie pelerynę niewidkę i próbowałam skupić się na czytanych słowach, ale
usłyszałam, jak ktoś kładzie na ladzie dłonie obsypane pierścionkami i
bransoletkami, które dość głośno zabrzęczały.
- Ej, ty! Widziałaś może Ashtona? – Dziewczyna próbowała
zabrać mi książkę, ale bardzo mocno ją trzymałam, w końcu jej się to udało.
- Emma? Emma Evans? A co ty tutaj robisz?! – Zaśmiała się i
spojrzała na swoją przyjaciółkę, która aż raziła swoją sztuczną opalenizną.
Dlaczego ja?
- Pracuję? – Zrobiłam głupią minę mając nadzieję, że
szybciej uda mi się je spławić.
- Najmądrzejsza z klasy, zawsze same szóstki i nie na
studiach? – Wytrzeszczyła oczy w udawanym zdziwieniu i położyła dłonie na
policzkach. W tamtym momencie pojawił się Ashton z kilkoma pudłami płyt.
Dziewczyna była tak skupiona na wyśmiewaniu się ze mnie, że
nie zauważyła chłopaka.
- Oh tak, zapomniałam, że jesteś za biedna, żeby móc
zapłacić za jakiekolwiek studia – przybiła piątkę ze swoją koleżanką i nie
zamierzała przestać mnie poniżać. – Od kiedy nosisz ten sweter? Od pierwszej
liceum?
Ashton spoglądał na mnie z zaciekawieniem, mówiłam już, że
go nienawidziłam?
- Kupujesz coś czy wychodzisz? – Nie miałam siły się z nią
kłócić, ale przeze mnie przemawiała jedynie złość. Nie chciałam na nią patrzeć,
a co dopiero słuchać. Musiałam użerać się z tą rozpieszczoną dziewuchą przez
trzy lata w szkole i miałam jej po dziurki w nosie.
Miała bogatych rodziców, więc uważała się za pępek świata.
- Oo, stawiasz się biedaczko? Tylko spójrz na siebie, jak ty
wyglądasz. – Wybuchła gromkim śmiechem i zauważyła Irwina. – Cześć Ashton! –
Potruchtała w jego kierunku i szeroko się uśmiechnęła.
- Cześć Amber, czego tu szukasz? – Był miły, podejrzanie
miły.
- Już kiedyś o to pytałam, ale czy… - zaczęła kręcić
malutkie kółeczka stopą, a ja prawie zachłysnęłam się własną śliną ze śmiechu.
– Poszedłbyś z nami do kina? – Pokazała na swoją towarzyszkę, która idiotycznie
się uśmiechnęła i omal nie przewróciła z wrażenia. Amber złapała Ashtona za
ramię i poruszała brwiami. Pewnie myślała, że będzie to wyglądać seksownie,
sprostowanie, wyglądało to przekomicznie.
- Słuchaj Amber – zdjął jej dłoń ze swojej ręki – nie ma
takiej opcji, już ci to kiedyś mówiłem. – Spojrzał na mnie i puścił mi oczko, a
Amber przeniosła swój żmijowaty wzrok prosto na moją osobę.
- Ale dlaczego? – Nie wierzyła własnym uszom, pewnie nie po
raz pierwszy.
- Nie lubię takich dziewczyn jak ty, jeśli nic nie kupujesz,
wyjdź. – Pchnął ją w kierunku drzwi.
Tupnęła nogą i wściekła opuściła sklep. Ja w tym czasie
jadłam ciastko i oglądałam tę scenkę z rozbawieniem.
- Już mogłeś się z nią umówić. – Powiedziałam i przełknęłam
kęs przekąski.
- Po co? – Spojrzał zdziwiony, podszedł do lady i zabrał
moje ostatnie ciasteczko czekoladowe.
- Ej! – Walnęłam go po dłoni, kiedy wkładał je do ust. –
Laski same do ciebie lecą, więc czemu nie korzystasz?
- Myślisz, że biorę wszystko co się rusza? Mylisz się, nie
traktuje dziewczyn przedmiotowo i mam jakieś wymagania. – Przybliżył twarz do
mojej – znasz te dziewczyny, prawda?
- Chodziłam z nimi do jednej klasy w liceum, nie pytaj –
machnęłam niedbale ręką, żeby nie drążył więcej tematu.
- Dobra, skoro tak bardzo ci na tym zależy, wracam do pracy
– pierwszy raz normalnie się do mnie uśmiechnął. Co tutaj się właściwie stało?
Po pracy od razu wróciłam do domu. Głowa pękała mi w szwach,
więc miałam nadzieję, że w domu nie wpadnę na mojego kochanego braciszka.
Zdjęłam trampki z obolałych stóp. Mięśnie bolały mnie tak, jakbym przez cały
dzień miała lekcje w-fu i przez kilka godzin biegała kółeczka wokół boiska.
Powoli wdrapałam się na wysokie krzesło przy kuchennym blacie.
- Widzę, że jesteś zmęczona. – Mama podeszła do mnie i
przyłożyła dłoń do czoła. Chyba już zawsze będzie traktować mnie, jak małe
dziecko, które nigdy nie dorośnie.
- Chyba masz gorączkę, kochanie. Idź się połóż, a ja zrobię
ci coś dobrego do jedzenia.
- Nie trzeba, mamo. Nie jestem już dzieckiem.
- Nie marudź, tylko marsz do góry.
Nie dyskutowałam z nią tylko posłusznie wykonałam polecenie,
bo naprawdę nie miałam ani siły ani ochoty, by się z nią kłócić.
Kiedy byłam już w pokoju, wpełzłam jak najszybciej pod
kołdrę, bo w jednej chwili zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Jednak już po
kilku minutach rozgrzebywałam kołdrę, bo było mi nad wyraz gorąco. Mama chyba
miała rację, zawsze miała. Kiedy moja rodzicielka weszła do pokoju z miską
rosołu, jak mniemałam, kichnęłam tak mocno i głośno, że miałam wrażenie, jakby
wszystkie ściany wokół nad się trzęsły.
- Jeśli do jutra ci nie przejdzie, nie idziesz do pracy. –
Kobieta postawiła miskę na biurku.
- Mamo, to nie szkoła. – Kichnęłam ponownie i wytarłam nos w
chusteczkę, którą właśnie podała mi kobieta.
- Rozumiem, ale możesz jutro zadzwonić i wyjaśnić, nic ci
nie zaszkodzi.
- Dobrze, ale teraz daj mi się chwilę zdrzemnąć.
Średniego wzrostu farbowana blondynka opuściła mój pokój, a
moja drzemka przerodziła się w zimowy sen niedźwiedzia, bo obudziłam się
dopiero nad ranem.
Zerwałam się z łóżka, jak oparzona, ale kiedy moje stopy
osiadły na miękkim dywanie, zakręciło mi się w głowie i omal się nie
przewróciłam. W takich okolicznościach zadzwoniłam do pani Grand i
powiedziałam, że nie dam rady przyjść tamtego dnia do pracy. Kobieta była jak
zawsze strasznie miła i kazała mi leżeć w łóżku i się wygrzewać.
Było mi trochę głupio, bo pracowałam tam zaledwie chwilę, a
już nie mogłam stawić się do pracy. Postanowiłam, że wynagrodzę swoją
nieobecność, kiedy wrócę, może będę zostawać dłużej, nie wiem. Ashton pewnie
byłby zadowolony z takiej wiadomości.
Wpełzłam z powrotem pod kołdrę i zasnęłam.
Kolejny dzień zleciał mi na ciąganiu nosem i wołaniu mamy,
by przyniosła mi kolejne pudełko chusteczek. Nie spodziewałam się niczego
ciekawego, a tym bardziej zaskakującego, aż tu nagle usłyszałam pukanie do
drzwi. Żaden z domowników nigdy tego nie robił, więc trochę się zdziwiłam.
- Proszę! – Próbowałam powiedzieć to dość głośno, ale z
moich ust wydobył się jedynie jakiś niezidentyfikowany skrzek.
Spodziewałam się każdego, tylko nie jego. W progu stał
Ashton trzymając w dłoniach jakieś pudełko.
- Cześć – burknął, jakby przyszedł tutaj pod jakimś
przymusem, pewnie tak było. – Diana kazała ci to przynieść.
Podszedł do mojego łóżka, w którym umierałam na niemożność
oddychania przez nos, który swoją drogą pewnie był czerwony i spuchnięty.
Położył pakunek na pościeli, jak najdalej ode mnie. Przecież nie byłam chora na
chorobę, która miałaby go za chwilę zabić.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – Zapomniałam o podarunku,
który dalej spoczywał na fioletowej pościeli.
- Diana podała mi adres. Ona naprawdę cię lubi, chociaż nie
mam zielonego pojęcia za co. – Pokręciłam głową nie komentując jego wypowiedzi,
bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to siły.
- Co to? – Wskazałam palcem pudełeczko, które teraz leżało
już na moich kolanach.
- Podejrzewam, że jakieś ciasto, albo rosół. Dobra,
dostarczyłem co miałem dostarczyć, więc znikam. Lecz się, bo musisz jak
najszybciej wrócić do pracy.
Wyszedł z mojego pokoju. Oh, jaki on troskliwy, takiego to ze
świecą szukać…
***
Wyszedłem z domu Emmy, a raczej domu jej rodziców, by
odetchnąć świeżym powietrzem. Miałem nadzieję, że niczym się od niej nie
zaraziłem, ponieważ w żadnym wypadku nie mogłem pozwolić sobie na chorobę.
Ciążyło na mnie zbyt wiele obowiązków, bym miał czas na kichanie i smarkanie
się co kilka sekund.
Schowałem dłonie w kieszenie czarnych spodni i poszedłem
szukać jednego z kolesi, którzy dla mnie pracowali. Chłopak miał u mnie mały
dług i musiałem pilnować jego pracy. Niestety nie znalazłem go w żadnym z
miejsc, w których zwykł bywać. Jego telefon był wyłączony, więc odpuściłem
sobie tego gnojka i poszedłem do domu.
W domu, a raczej w moim garażu czekali na mnie przyjaciele.
Śmiem twierdzić, że był to ich drugi dom, czasami zastanawiałem się, dlaczego
nie przyniosą tutaj większości swoich rzeczy, skoro czasami siedzieli tam przez
kilka dni bez przerwy. Nie mówię, że mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie,
dobrze było wrócić do domu i kogoś tam zastać.
Kiedy wszedłem do środka, chłopaki brzdąkali sobie na
instrumentach.
- Ashton, łap! – Michael wydarł się na cały garaż i zanim
zdążyłem zorientować się o co chodzi, dostałem bananem w twarz, no świetnie.
- Mikey, ty debilu! – Wściekły opadłem na fotel stojący w
rogu pomieszczenia. Miałem zły dzień i moi przyjaciele na szczęście to
zauważyli.
Siedziałem w garażu otoczony śmiechem chłopaków, próbowałem
się trochę rozluźnić, ale byłem za bardzo wściekły na cokolwiek. Pośpiesznie
wstałem z fotela wywołując tym
zainteresowanie chłopaków.
- No i na co się parzycie, debile?! – Krzyknąłem i
wyszedłem. Udałem się do salonu i opadłem na kanapę.
Sam tak naprawdę nie wiedziałem, na co byłem zły. Na chorobę
Emmy, czy na tego gnojka, który zawsze się gdzieś przede mną ukrywał, kiedy był
mi potrzebny.
Wiedziałem, że czym prędzej go dopadnę i odda mi to, co był
mi winien. Jednak nie podejrzewałem, że przestanie dla mnie pracować, przecież
musiał brać skądś kasę. Jeżeli chłopak nie dawał sobie rady ze swoją dzienną
dawką, będę zmuszony zastanowić się nad jego przyszłością, lub po prostu
bardziej go przycisnąć.
Dodatkowo denerwowała mnie perspektywa zajmowania się całym
sklepem przez nieokreślony czas. Miałem za dużo na głowie, żeby bawić się w
sprzedawcę.
Spojrzałem na zdjęcie nad kominkiem, na którym byli moi
rodzice.
- Dlaczego mnie w to wpakowaliście?! – Krzyknąłem.
***
Wizyta Ashtona naprawdę mną wstrząsnęła, ale jeśli przysłała
go Diana, pewnie nie miał serca jej odmówić. Widziałam, że darzył ja ogromnym
szacunkiem.
Rozpakowałam prezent, którym było ciasto marchewkowe. Ta
kobieta zadziwiała mnie coraz bardziej. Uwielbiałam ciasto marchewkowe! Może stwierdziła,
że każdy je uwielbia, dlatego je robiła i trafiała w gusta? Nie wiedziałam i
nie chciałam się nad tym zastanawiać, jedyną rzeczą na którą miałam ochotę,
było właśnie to ciasto. Zawołałam mamę.
- Mamo, mogłabyś to pokroić? – Wysunęłam w jej stronę
pudełko z wypiekiem.
- To od tego chłopaka? – Kobieta podejrzanie się
uśmiechnęła.
- Oszalałaś? To od mojej szefowej, a on pracuje razem ze
mną.
- Rozumiem. – Poruszała biodrami i wyszła z pokoju. Nie
wierzyłam własnym oczom i uszom.
Prawie po tygodniu wróciłam do pracy. Z tego co zauważyłam
Ashton sobie poradził, więc miałam nadzieję, że nie będzie narzekał jak tylko
się pojawi. Siedziałam na swoim zwykłym miejscu, kiedy Irwin wszedł do sklepu.
- Ooo, księżniczka wróciła. I jak, fajnie było tak nic nie
robić?
Widziałam, że był na coś zły i oczywiście wyładował się na
mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego. Chyba będę musiała mu przypomnieć,
że nie jestem jakimś workiem treningowym.
- Daruj sobie, dobra? – Jak zwykle machnął na mnie
lekceważąco i zniknął na zapleczu.
Przez połowę dnia w ogóle się do mnie nie odzywał. Cisza była
jak miód na moje uszy, które już nie mogły znieść głosu Ashtona. Klienci
przychodzili i odchodzili. Większość z nich tylko oglądała, bardzo dobrze, nie
byłam w najlepszym nastroju i nie chciałam na siłę się do każdego uśmiechać.
Kilka razy próbowałam zagadać Ashtona, bo naprawdę nie
miałam już nic lepszego do roboty, a skoro będziemy ze sobą pracować jeszcze
przez jakiś czas, wolałabym mieć w nim kolegę, a nie wroga. Chłopak skutecznie
mnie zbywał, ciągle się kręcił z zaplecza do sklepu i wydawał się być czymś
zdenerwowany. Nad czymś gorączkowo rozmyślał.
Miałam być w pracy tylko do piętnastej, wiec powoli
zbierałam swoje rzeczy z lady. Zapięłam torbę i już miałam zeskakiwać z
krzesła, kiedy Ashton zatrzymał mnie wystawiając mi przed twarz swoją dłoń.
- Czego chcesz? – Nie miałam ochoty na niego patrzeć, a tym
bardziej słuchać.
- Słuchaj, bo jest taka sprawa. Muszę pilnie wyjść,
zostaniesz dzisiaj do zamknięcia? – On chyba żartował, co on sobie myślał?
Wiedziałam, że jeżeli mu odmówię, on i tak wyjdzie
pozostawiając wszystko na mojej głowie.
- A mam jakieś inne wyjście? – Westchnęłam. – W sumie mam,
mogę iść teraz do domu, bo to koniec mojej pracy. – Próbowałam go odepchnąć,
żeby zrobił mi przejście, ale się nie udało.
- Zresztą nieważne, wychodzę, zanim ty zdążysz to robić.
Zrobił tak jak powiedział. Szybko wyszedł ze sklepu
zostawiając mnie w nim samą. Koleś miał tupet, nie powiem, że nie. Byłam
wściekła, ale nie mogłam od tak zamknąć sklepu. Przesiedziałam tam resztę
mojego już wolnego dnia podpierając głowę ręką i wyczekując klientów, których
nie było zbyt wielu.
Kiedy wróciłam do domu, mama wypytywała, czemu wróciłam tak
późno. Nie chciało mi się jej tego tłumaczyć i opowiadać o tej chorej sytuacji,
która miała miejsce kila godzin temu. Nie chciałam o tym myśleć.
Zjadłam kolację i poszłam do swojego pokoju będąc wciekła,
jak jeszcze nigdy wcześniej.
Czy ja miałam napisane na czole „Kozioł ofiarny, nie krępuj
się, możesz wykorzystać”? Wątpię. Usiadłam na łóżku, złość tak mną zawładnęła,
że nie miałam ochoty nawet na moją ulubioną książkę. Siedziałam na mięciutkim
materacu i oglądałam telewizję, kiedy usłyszałam jakieś podejrzane odgłosy na dachu.
***************
Jest drugi, następny pojawi się w przeciągu tygodnia :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz