Czy chociaż przez chwilę nie mogłam posiedzieć w spokoju?
Czy wszyscy uwzięli się na mnie tamtego dnia? Pewnie jakiś kot łaził po dachu,
lub jakiś większy ptak. Nawet zwierzęta nie miały dla mnie litości. Zapanowała
grobowa cisza, lecz po chwili znowu słyszałam jakieś obijanie się o dachówki.
Szczerze mówiąc, trochę się przestraszyłam. Mimo swojego strachu podeszłam do
okna, bo musiałam mieć pewność, że nikt nie czyha na moje życie. Też sobie
wymyśliłam. Będąc prawie pod oknem ujrzałam za roletą kształt ludzkiej
sylwetki. Szybko się cofnęłam, a wtedy intruz zapukał w okno. Serce podskoczyło
mi do gardła, bo nie miałam zielonego pojęcia, kto to mógł być. Wzięłam się w
garść, podeszłam tam i podniosłam roletę. Ashton? Otworzyłam okno i z
niedowierzaniem wystawiłam głowę na świeże powietrze.
- Co ty tu kurde robisz? – Serce waliło mi jak oszalałe, co
on sobie myślał. Chciał, żebym zeszła na zawał?
- Chciałem podziękować, że zostałaś. – Z wrażenia prawie
wypadłam przez okno. On chciał mi podziękować? Prawie umarłam ze strachu!
- Nie miałam innego wyjścia, więc nie wiem czy jest za co
dziękować. – Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Mam lody – uniósł do góry reklamówkę z dwoma pudełeczkami.
– Pogadamy? – Zrobił trochę żałosną minę, ale nie byłam taka jak on, więc się
zgodziłam.
Wyszłam przez okno i usiadłam na dachu, gdzie często
spędzałam czas jako dziecko.
Szatyn wyjął pudełka z jednorazówki i podał mi jedno z nich.
Miętowe, moje ulubione. Najpierw ciasto marchewkowe, teraz lody miętowe… On i
Diana mieli najwidoczniej bardzo dobre wyczucie.
- Mam nadzieję, że chociaż trochę trafiłem w twój gust. –
Uśmiechnął, chociaż wyszło na to, że bardziej się skrzywił.
- Trafiłeś idealnie, to moje ulubione. – W tym czasie dał mi
jeszcze plastikową łyżeczkę. Zdjęłam więc wieczko z lodów i wbiła w nie biały,
plastikowy sztuciec.
- Serio? Ja to jednak jestem świetny. – Parsknęłam śmiechem
wypluwając przy okazji trochę lodów.
- Masz jakieś wątpliwości? – Ściągnął brwi w udawanym
niedowierzaniu.
- Jakoś na razie niczym takim się nie wykazałeś – wzięłam
kolejną porcję deseru do ust.
- Oj nie bądź już taka niemiła. Wiem, źle cię potraktowałem
na początku, ale zapomnijmy o tym, ok? Niech wszystko będzie normalnie.
- A to niby dlaczego? – Musiałam to z niego wyciągnąć.
- Wiesz, przyda mi się jakaś osoba, która będzie po mojej
stronie, zbyt wielu już narobiłem sobie wrogów, muszę z tym skończyć. –
Westchnął. Ok, zabrzmiało wiarygodnie.
- No dobrze, niech ci będzie panie doskonały Irwin. –
Szeroko się uśmiechnął na dźwięk moich ostatnich słów, a niech się cieszy,
głupi. – No to co z tym twoim zainteresowaniem muzyką?
- Muzyka jest ze mną od dziecka i nie wyobrażam sobie życia
bez niej. Nawet mam zespół z przyjaciółmi.
- Ooo, naprawdę? To świetna sprawa. – Wydawał się kim, kto
nie ma konkretnej pasji, ani celów w życiu. Nie mogłam wywnioskować niczego
innego po jego sposobie bycia, codziennie arogancki, w dodatku uważający się za
pępek świata, aż do dzisiaj, kiedy po raz pierwszy normalnie rozmawialiśmy.
- Gramy w moim garażu, to najlepsza rzecz, jaka mi się w
życiu przytrafiła. A ty, masz jakieś hobby?
- Nie powiem, że czytanie książek, bo nawet nie wiem, czy
można to zakwalifikować do kryterium hobby, ale tak poza tym, lubię pisać. Może
jeszcze kiedyś odkryję jakąś pasję, o której teraz nie mam zielonego pojęcia. –
Wzruszyłam ramionami i zatopiłam łyżeczkę w masie, która powoli zaczynała się
roztapiać. – Jaki masz smak lodów? – Zapytałam.
- Bananowy – zastanowił się przez chwilę i patrzył na mnie
wyczekując na jakąś reakcję.
- Mogę? – Podniosłam łyżeczkę i cicho się zaśmiałam.
- Pewnie. – Roześmiał się tak głośno, że miałam obawy, iż
moi rodzice nas nakryją i wtedy oboje spadniemy z dachu i połamiemy sobie
karki. Pomińmy fakt moich rodziców i skupmy się na śmiechu osobnika siedzącego
obok mnie. Kiedy go usłyszałam, myślałam, że popłaczę się ze śmiechu. To
najśmieszniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałam. Ashton był
zdezorientowany, bo śmiałam się jak głupia. Leżałam na zimnych dachówkach, a
łzy ciekły mi po policzkach.
- Co cię tak śmieszy? – Jego głowa znalazła się tuż nad
moją.
- Twój śmiech – znowu wybuchłam niepochamowanym śmiechem, a
raczej rechotem. No, prawie dorównałam Ashtonowi.
- Mam normalny śmiech, to ty się zapowietrzasz i brzmisz jak
osioł. – Pomachał mi dłonią przed twarzą, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło i
nie mogłam złapać powietrza pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. Tak, miał
rację, brzmiałam jak osioł, ale bardzo dobrze o tym wiedziałam i wprawdzie nie
bardzo mi to przeszkadzało.
- Nie przeszkadza mi to. – Usiadłam i odetchnęłam. Policzki
mi pulsowały, brzuch bolał, a łzy dalej wypływały z oczu. – Dawno się tak nie
uśmiałam.
- Nie ma za co – Irwin spojrzał na mnie z obojętną miną.
- No, ale powiedz, nikt ci nigdy tego nie powiedział? –
Przysunęłam się do niego i nadstawiłam ucho.
- Ale czego dokładnie?
- No, że masz śmieszny śmiech – zachciało mi się śmiać, ale
się opanowałam i spokojnie czekałam na odpowiedź.
- Ohh, dobra, każdy mi to mówi. – Wywrócił teatralnie
oczami, a ja wyszczerzyłam się jak najbardziej mogłam.
- No to się tak nie denerwuj. Złość piękności szkodzi. –
Pstryknęłam go w nos zaskoczona swoją otwartością i w ogóle poczuciem takiej
swobody po krótkiej rozmowie.
- Nie śmiej się za dużo, bo będziesz mieć zmarszczki. –
Pokazał dwa kciuki w górę, a mnie oczywiście zachciało się śmiać. Może ten
chłopak nie był taki zły, na jakiego chciał wyglądać.
Nie zdawałam sobie sprawy, że ten oto chłopak może być
naprawdę fajny i każdy kolejny dzień w pracy nie musiał być dla mnie udręką.
Jeszcze trochę się pośmialiśmy z niczego i Ashton zaczął się
zbierać. Wziął swoje prawie puste pudełko po lodach i powoli ześlizgnął się z
dachu po rynnie. Weszłam z powrotem do pokoju i poszłam spać.
******
Wylądowałem na trawie, podniosłem pudełko z resztką lodów,
które zjadłem po drodze do domu. Szedłem opustoszałymi o tej godzinie
uliczkami, może tylko gdzieniegdzie byli ludzie ze swoimi psami.
Miałem naprawdę dobry humor i wydawało mi się, że z Emmy
może być naprawdę fajna koleżanka, a nawet przyjaciółka. Wszedłem od razu do
garażu nie kłopocząc się wchodzeniem przez frontowe drzwi. Moi przyjaciele
zajmowali swoje stałe miejsca.
- Gdzie się podziewałeś mój synu? – Michael wstał z fotela i
zaczął mówić piskliwym głosem. – Ja, twój ojciec i brat martwiliśmy się o ciebie.
Co ty sobie wyobrażasz młody człowieku! – Zaczął wymachiwać palcem wskazującym
przed moją twarzą.
Luke natychmiast podniósł się ze swojego miejsca i
postanowił udawać wcześniej wspomnianego ojca. Podrapał się po podbródku i jak
mniemam, wymyślał mi jakąś spektakularną karę. Calumowi przypadła rola
młodszego brata, więc ukląkł i idąc na kolanach podszedł do mnie.
- Kupiłeś mi coś słodkiego? – Pociągnął mnie za koszulkę.
Może to było głupie, ale przez chwilę poczułem, jakbym znowu
miał rodzinę.
- W ramach kary opowiesz nam, gdzie się prowadzasz o tak
późnych porach! – Ten Luke i jego drastyczne kary.
- Dobra chłopaki, koniec tej szopki. Dzisiaj się już tak
naśmiałem, że na więcej nie będę mieć siły. – Opadłem wyczerpany na kanapę
- Stary, gdzie ty chodzisz o tych godzinach? I co to za
dobry humor? – Luke poruszał brwiami i się uśmiechnął.
- Byłem załatwić pewną sprawę.
- Jak miała na imię? – Calum spojrzał na mnie zza swojej
gitary.
- Emma, ale to tylko koleżanka z pracy.
- Tak, tak, za dobrze cię znamy. Pewnie coś przeskrobałeś i
chciałeś ją udobruchać.
- Nie wasz zasrany interes, ok? – Naprawdę się
zdenerwowałem. Nie miałem zamiaru im tłumaczyć, jakim chamem byłem dla niej na
początku.
******
Wstałam wcześniej i uszykowałam się do pracy. Gotowa zeszłam
na śniadanie. Schody były oświetlone nikłym światłem słonecznym, które
przebijało się przez okno w kuchni. Zeszłam na dół smagana ciepłymi promykami
po twarzy. Nikogo nie było na dole, więc zrobiłam sobie jakieś niezbyt
skomplikowane śniadanie i pośpiesznie wyszłam z domu, bo nie chciałam wpaść na
mamę. Podejrzewałam, że coś wczoraj wieczorem słyszała. Nie miałam ochoty na
słuchanie jej pytań, bo to było naprawdę męczące.
Pamiętam, jak miałam chłopaka, Nathana. Codziennie zawracała
mi głowę pytaniami typu: I jak tam twój chłopak? Gdzie dzisiaj byliście?
Czasami miałam ochotę wykrzyknąć jej w twarz: Mamo, byliśmy
dzisiaj w parku, w jego samochodzie i aż szyby zaparowały… Co oczywiście było
nieprawdą.
Denerwowała mnie swoją wścibskością i jak każda nastolatka
miałam ochotę się odszczekać. Jednak nie robiłam tego, bo wiedziałam, że nie
pojmie mojego wisielczego poczucia humoru.
Założyłam trampki, jakbym nie miała innych butów i wyszłam z
domu. Siłowałam się chwilę z samochodem, ale w dalszym ciągu nie chciał
odpalić, więc dałam sobie z nim spokój. Na naprawę nie było mnie wtedy stać,
więc pozostawał autobus, także udałam się w kierunku przystanku.
Nie było to wprawdzie aż tak daleko, ale po wieczornej
rozmowie z Ashtonem w ogóle się nie wyspałam i nie miałam ochoty wstawać z
łóżka, a co dopiero iść aż piętnaście minut na autobus.
Niestety to już nie była szkoła, gdzie mama mogła napisać mi
usprawiedliwienie i wszystko poszłoby w niepamięć. Praca wymagała zaangażowania
i rzetelnego jej wykonywania, nawet jeśli było to siedzenie za kasą w
najlepszym sklepie muzycznym w jakim kiedykolwiek miałam przyjemność być. Nie
mówię tego dlatego, ze tam pracowałam, taka była prawda.
W połowie drogi poprawił mi się humor, bo uświadomiłam
sobie, że dzisiejszy dzień nie musi być wcale taki zły, a jeśli byłoby naprawdę
nudno, mogłam porozmawiać z Irwinem.
Siedziałam na przystanku i kołysałam stopami. Nie byłam zbyt
wysoka, więc kiedy siadałam na ławce i się opierałam moje nogi nie dotykały
ziemi. Kiedy przyjechał mój transport
zeskoczyłam z drewnianych belek i wspięłam się po trzech malutkich schodkach i
udałam się na tył pojazdu. Siedziałam sama i byłam z tego jak najbardziej
zadowolona.
Od miejsca pracy dzieliły mnie tylko trzy przystanki, kiedy
ktoś się do mnie dosiadł. Spojrzałam w bok i w mniej niż sekundę z powrotem
spojrzałam przez okno autobusu. Miałam wielką nadzieję, wręcz modliłam się w
duchu, że osobnik siedzący obok mnie, nie rozpoznał mojej twarzy, ponieważ
byłby to najgorszy dzień mojego życia. O, mój przystanek! Zakryłam twarz dłonią
i przeszłam koło kolan człowieka, który w żadnym wypadku nie mógł mnie
rozpoznać i chyba się udało.
Będąc już na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, poprawiłam wymiętą
bluzkę i weszłam do sklepu, w którym siedział już Ashton. Nieznacznie się do
niego uśmiechnęłam, a on odpowiedział mi tym samym.
- Nie wyglądasz zbyt olśniewająco – zmarszczył brwi, a na
jego czole powstały małe bruzdy.
- No wiesz, miałam wczoraj gościa przez którego się nie
wyspałam, pewnie i tak nie znasz. – Machnęłam na niego ręką, przeszłam obok i
usiadłam na krześle.
- Wybacz, nie miałem tego w planach. W sensie, pozbawiania
cię snu.
- Nie no, wszystko ok. Przynajmniej się trochę pośmiałam i
zjadłam darmowe lody – uniosłam kciuk wysoko w górę i spojrzałam na chłopaka,
który się uśmiechnął, a w jego policzkach powstały urocze dołeczki.
- Ooo, masz dołeczki w policzkach! Sama zawsze chciałam je
mieć, ale cóż, nie dostałam ich z moimi przeciętnymi genami. – Zastanawiałam
się, dlaczego poprzedniej nocy ich nie zauważyłam, może skupiłam się na czymś
innym, lub po prostu było za ciemno.
Poprawiłam włosy, które opadały mi na oczy.
- Wy, dziewczyny jesteście taaaaaaakie dziwne – wytrzeszczył
oczy i poszedł na zaplecze.
Czy ja powiedziałam serio coś dziwnego? To właśnie faceci
nie są w stanie pojąć naszych genialnych pomysłów, tyle w tym temacie.
Siedząc za kasą i czytając jedną z książek, które
przyniosłam ze sobą do sklepu, nie zauważyłam, kiedy ktoś wszedł do środka.
Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy położył dwie płyty na ladzie i wyrwał
mnie z transu.
- Cześć, Emma – ten głos przeszył mnie na wskroś. Nie
chciałam podnosić wzroku, ale musiałam się upewnić, ze to na pewno był on.
Spojrzałam na chłopaka i niestety mój słuch mnie nie mylił. Przede mną stał mój
były chłopak we własnej osobie. Nathan, ostatnia osoba na świecie, którą
chciałam wtedy spotkać.
******
Cześć, wiem, że szybko, ale nie mogłam się powstrzymać. Jeśli ktoś woli czytać na wattapdzie, to zapraszam ;) http://www.wattpad.com/story/26710014-we-all-need-to-fight-for-something