niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 4.



Czy chociaż przez chwilę nie mogłam posiedzieć w spokoju? Czy wszyscy uwzięli się na mnie tamtego dnia? Pewnie jakiś kot łaził po dachu, lub jakiś większy ptak. Nawet zwierzęta nie miały dla mnie litości. Zapanowała grobowa cisza, lecz po chwili znowu słyszałam jakieś obijanie się o dachówki. Szczerze mówiąc, trochę się przestraszyłam. Mimo swojego strachu podeszłam do okna, bo musiałam mieć pewność, że nikt nie czyha na moje życie. Też sobie wymyśliłam. Będąc prawie pod oknem ujrzałam za roletą kształt ludzkiej sylwetki. Szybko się cofnęłam, a wtedy intruz zapukał w okno. Serce podskoczyło mi do gardła, bo nie miałam zielonego pojęcia, kto to mógł być. Wzięłam się w garść, podeszłam tam i podniosłam roletę. Ashton? Otworzyłam okno i z niedowierzaniem wystawiłam głowę na świeże powietrze. 

- Co ty tu kurde robisz? – Serce waliło mi jak oszalałe, co on sobie myślał. Chciał, żebym zeszła na zawał?
- Chciałem podziękować, że zostałaś. – Z wrażenia prawie wypadłam przez okno. On chciał mi podziękować? Prawie umarłam ze strachu!
- Nie miałam innego wyjścia, więc nie wiem czy jest za co dziękować. – Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Mam lody – uniósł do góry reklamówkę z dwoma pudełeczkami. – Pogadamy? – Zrobił trochę żałosną minę, ale nie byłam taka jak on, więc się zgodziłam. 

Wyszłam przez okno i usiadłam na dachu, gdzie często spędzałam czas jako dziecko.
Szatyn wyjął pudełka z jednorazówki i podał mi jedno z nich. Miętowe, moje ulubione. Najpierw ciasto marchewkowe, teraz lody miętowe… On i Diana mieli najwidoczniej bardzo dobre wyczucie. 

- Mam nadzieję, że chociaż trochę trafiłem w twój gust. – Uśmiechnął, chociaż wyszło na to, że bardziej się skrzywił.
- Trafiłeś idealnie, to moje ulubione. – W tym czasie dał mi jeszcze plastikową łyżeczkę. Zdjęłam więc wieczko z lodów i wbiła w nie biały, plastikowy sztuciec.
- Serio? Ja to jednak jestem świetny. – Parsknęłam śmiechem wypluwając przy okazji trochę lodów.
- Masz jakieś wątpliwości? – Ściągnął brwi w udawanym niedowierzaniu.
- Jakoś na razie niczym takim się nie wykazałeś – wzięłam kolejną porcję deseru do ust.
- Oj nie bądź już taka niemiła. Wiem, źle cię potraktowałem na początku, ale zapomnijmy o tym, ok? Niech wszystko będzie normalnie.
- A to niby dlaczego? – Musiałam to z niego wyciągnąć.
- Wiesz, przyda mi się jakaś osoba, która będzie po mojej stronie, zbyt wielu już narobiłem sobie wrogów, muszę z tym skończyć. – Westchnął. Ok, zabrzmiało wiarygodnie.
- No dobrze, niech ci będzie panie doskonały Irwin. – Szeroko się uśmiechnął na dźwięk moich ostatnich słów, a niech się cieszy, głupi. – No to co z tym twoim zainteresowaniem muzyką?
- Muzyka jest ze mną od dziecka i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Nawet mam zespół z przyjaciółmi.
- Ooo, naprawdę? To świetna sprawa. – Wydawał się kim, kto nie ma konkretnej pasji, ani celów w życiu. Nie mogłam wywnioskować niczego innego po jego sposobie bycia, codziennie arogancki, w dodatku uważający się za pępek świata, aż do dzisiaj, kiedy po raz pierwszy normalnie rozmawialiśmy.
- Gramy w moim garażu, to najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przytrafiła. A ty, masz jakieś hobby?
- Nie powiem, że czytanie książek, bo nawet nie wiem, czy można to zakwalifikować do kryterium hobby, ale tak poza tym, lubię pisać. Może jeszcze kiedyś odkryję jakąś pasję, o której teraz nie mam zielonego pojęcia. – Wzruszyłam ramionami i zatopiłam łyżeczkę w masie, która powoli zaczynała się roztapiać. – Jaki masz smak lodów? – Zapytałam.  
- Bananowy – zastanowił się przez chwilę i patrzył na mnie wyczekując na jakąś reakcję.
- Mogę? – Podniosłam łyżeczkę i cicho się zaśmiałam.
- Pewnie. – Roześmiał się tak głośno, że miałam obawy, iż moi rodzice nas nakryją i wtedy oboje spadniemy z dachu i połamiemy sobie karki. Pomińmy fakt moich rodziców i skupmy się na śmiechu osobnika siedzącego obok mnie. Kiedy go usłyszałam, myślałam, że popłaczę się ze śmiechu. To najśmieszniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek w życiu słyszałam. Ashton był zdezorientowany, bo śmiałam się jak głupia. Leżałam na zimnych dachówkach, a łzy ciekły mi po policzkach. 

- Co cię tak śmieszy? – Jego głowa znalazła się tuż nad moją.
- Twój śmiech – znowu wybuchłam niepochamowanym śmiechem, a raczej rechotem. No, prawie dorównałam Ashtonowi.
- Mam normalny śmiech, to ty się zapowietrzasz i brzmisz jak osioł. – Pomachał mi dłonią przed twarzą, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło i nie mogłam złapać powietrza pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. Tak, miał rację, brzmiałam jak osioł, ale bardzo dobrze o tym wiedziałam i wprawdzie nie bardzo mi to przeszkadzało.
- Nie przeszkadza mi to. – Usiadłam i odetchnęłam. Policzki mi pulsowały, brzuch bolał, a łzy dalej wypływały z oczu. – Dawno się tak nie uśmiałam.
- Nie ma za co – Irwin spojrzał na mnie z obojętną miną.
- No, ale powiedz, nikt ci nigdy tego nie powiedział? – Przysunęłam się do niego i nadstawiłam ucho.
- Ale czego dokładnie?
- No, że masz śmieszny śmiech – zachciało mi się śmiać, ale się opanowałam i spokojnie czekałam na odpowiedź.
- Ohh, dobra, każdy mi to mówi. – Wywrócił teatralnie oczami, a ja wyszczerzyłam się jak najbardziej mogłam.
- No to się tak nie denerwuj. Złość piękności szkodzi. – Pstryknęłam go w nos zaskoczona swoją otwartością i w ogóle poczuciem takiej swobody po krótkiej rozmowie.
- Nie śmiej się za dużo, bo będziesz mieć zmarszczki. – Pokazał dwa kciuki w górę, a mnie oczywiście zachciało się śmiać. Może ten chłopak nie był taki zły, na jakiego chciał wyglądać. 

Nie zdawałam sobie sprawy, że ten oto chłopak może być naprawdę fajny i każdy kolejny dzień w pracy nie musiał być dla mnie udręką. 

Jeszcze trochę się pośmialiśmy z niczego i Ashton zaczął się zbierać. Wziął swoje prawie puste pudełko po lodach i powoli ześlizgnął się z dachu po rynnie. Weszłam z powrotem do pokoju i poszłam spać. 

******

Wylądowałem na trawie, podniosłem pudełko z resztką lodów, które zjadłem po drodze do domu. Szedłem opustoszałymi o tej godzinie uliczkami, może tylko gdzieniegdzie byli ludzie ze swoimi psami. 

Miałem naprawdę dobry humor i wydawało mi się, że z Emmy może być naprawdę fajna koleżanka, a nawet przyjaciółka. Wszedłem od razu do garażu nie kłopocząc się wchodzeniem przez frontowe drzwi. Moi przyjaciele zajmowali swoje stałe miejsca.

- Gdzie się podziewałeś mój synu? – Michael wstał z fotela i zaczął mówić piskliwym głosem. – Ja, twój ojciec i brat martwiliśmy się o ciebie. Co ty sobie wyobrażasz młody człowieku! – Zaczął wymachiwać palcem wskazującym przed moją twarzą. 

Luke natychmiast podniósł się ze swojego miejsca i postanowił udawać wcześniej wspomnianego ojca. Podrapał się po podbródku i jak mniemam, wymyślał mi jakąś spektakularną karę. Calumowi przypadła rola młodszego brata, więc ukląkł i idąc na kolanach podszedł do mnie. 

- Kupiłeś mi coś słodkiego? – Pociągnął mnie za koszulkę.

Może to było głupie, ale przez chwilę poczułem, jakbym znowu miał rodzinę. 

- W ramach kary opowiesz nam, gdzie się prowadzasz o tak późnych porach! – Ten Luke i jego drastyczne kary.
- Dobra chłopaki, koniec tej szopki. Dzisiaj się już tak naśmiałem, że na więcej nie będę mieć siły. – Opadłem wyczerpany na kanapę
- Stary, gdzie ty chodzisz o tych godzinach? I co to za dobry humor? – Luke poruszał brwiami i się uśmiechnął.
- Byłem załatwić pewną sprawę.
- Jak miała na imię? – Calum spojrzał na mnie zza swojej gitary.
- Emma, ale to tylko koleżanka z pracy.
- Tak, tak, za dobrze cię znamy. Pewnie coś przeskrobałeś i chciałeś ją udobruchać.
- Nie wasz zasrany interes, ok? – Naprawdę się zdenerwowałem. Nie miałem zamiaru im tłumaczyć, jakim chamem byłem dla niej na początku. 

******

Wstałam wcześniej i uszykowałam się do pracy. Gotowa zeszłam na śniadanie. Schody były oświetlone nikłym światłem słonecznym, które przebijało się przez okno w kuchni. Zeszłam na dół smagana ciepłymi promykami po twarzy. Nikogo nie było na dole, więc zrobiłam sobie jakieś niezbyt skomplikowane śniadanie i pośpiesznie wyszłam z domu, bo nie chciałam wpaść na mamę. Podejrzewałam, że coś wczoraj wieczorem słyszała. Nie miałam ochoty na słuchanie jej pytań, bo to było naprawdę męczące. 

Pamiętam, jak miałam chłopaka, Nathana. Codziennie zawracała mi głowę pytaniami typu: I jak tam twój chłopak? Gdzie dzisiaj byliście? 

Czasami miałam ochotę wykrzyknąć jej w twarz: Mamo, byliśmy dzisiaj w parku, w jego samochodzie i aż szyby zaparowały… Co oczywiście było nieprawdą. 

Denerwowała mnie swoją wścibskością i jak każda nastolatka miałam ochotę się odszczekać. Jednak nie robiłam tego, bo wiedziałam, że nie pojmie mojego wisielczego poczucia humoru.
Założyłam trampki, jakbym nie miała innych butów i wyszłam z domu. Siłowałam się chwilę z samochodem, ale w dalszym ciągu nie chciał odpalić, więc dałam sobie z nim spokój. Na naprawę nie było mnie wtedy stać, więc pozostawał autobus, także udałam się w kierunku przystanku. 

Nie było to wprawdzie aż tak daleko, ale po wieczornej rozmowie z Ashtonem w ogóle się nie wyspałam i nie miałam ochoty wstawać z łóżka, a co dopiero iść aż piętnaście minut na autobus. 

Niestety to już nie była szkoła, gdzie mama mogła napisać mi usprawiedliwienie i wszystko poszłoby w niepamięć. Praca wymagała zaangażowania i rzetelnego jej wykonywania, nawet jeśli było to siedzenie za kasą w najlepszym sklepie muzycznym w jakim kiedykolwiek miałam przyjemność być. Nie mówię tego dlatego, ze tam pracowałam, taka była prawda. 

W połowie drogi poprawił mi się humor, bo uświadomiłam sobie, że dzisiejszy dzień nie musi być wcale taki zły, a jeśli byłoby naprawdę nudno, mogłam porozmawiać z Irwinem.
Siedziałam na przystanku i kołysałam stopami. Nie byłam zbyt wysoka, więc kiedy siadałam na ławce i się opierałam moje nogi nie dotykały ziemi.  Kiedy przyjechał mój transport zeskoczyłam z drewnianych belek i wspięłam się po trzech malutkich schodkach i udałam się na tył pojazdu. Siedziałam sama i byłam z tego jak najbardziej zadowolona. 

Od miejsca pracy dzieliły mnie tylko trzy przystanki, kiedy ktoś się do mnie dosiadł. Spojrzałam w bok i w mniej niż sekundę z powrotem spojrzałam przez okno autobusu. Miałam wielką nadzieję, wręcz modliłam się w duchu, że osobnik siedzący obok mnie, nie rozpoznał mojej twarzy, ponieważ byłby to najgorszy dzień mojego życia. O, mój przystanek! Zakryłam twarz dłonią i przeszłam koło kolan człowieka, który w żadnym wypadku nie mógł mnie rozpoznać i chyba się udało. 

Będąc już na zewnątrz odetchnęłam z ulgą, poprawiłam wymiętą bluzkę i weszłam do sklepu, w którym siedział już Ashton. Nieznacznie się do niego uśmiechnęłam, a on odpowiedział mi tym samym. 

- Nie wyglądasz zbyt olśniewająco – zmarszczył brwi, a na jego czole powstały małe bruzdy.
- No wiesz, miałam wczoraj gościa przez którego się nie wyspałam, pewnie i tak nie znasz. – Machnęłam na niego ręką, przeszłam obok i usiadłam na krześle.
- Wybacz, nie miałem tego w planach. W sensie, pozbawiania cię snu.
- Nie no, wszystko ok. Przynajmniej się trochę pośmiałam i zjadłam darmowe lody – uniosłam kciuk wysoko w górę i spojrzałam na chłopaka, który się uśmiechnął, a w jego policzkach powstały urocze dołeczki.
- Ooo, masz dołeczki w policzkach! Sama zawsze chciałam je mieć, ale cóż, nie dostałam ich z moimi przeciętnymi genami. – Zastanawiałam się, dlaczego poprzedniej nocy ich nie zauważyłam, może skupiłam się na czymś innym, lub po prostu było za ciemno. 

Poprawiłam włosy, które opadały mi na oczy.

- Wy, dziewczyny jesteście taaaaaaakie dziwne – wytrzeszczył oczy i poszedł na zaplecze. 

Czy ja powiedziałam serio coś dziwnego? To właśnie faceci nie są w stanie pojąć naszych genialnych pomysłów, tyle w tym temacie. 

Siedząc za kasą i czytając jedną z książek, które przyniosłam ze sobą do sklepu, nie zauważyłam, kiedy ktoś wszedł do środka. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy położył dwie płyty na ladzie i wyrwał mnie z transu. 

- Cześć, Emma – ten głos przeszył mnie na wskroś. Nie chciałam podnosić wzroku, ale musiałam się upewnić, ze to na pewno był on. Spojrzałam na chłopaka i niestety mój słuch mnie nie mylił. Przede mną stał mój były chłopak we własnej osobie. Nathan, ostatnia osoba na świecie, którą chciałam wtedy spotkać. 

******
Cześć, wiem, że szybko, ale nie mogłam się powstrzymać. Jeśli ktoś woli czytać na wattapdzie, to zapraszam ;) http://www.wattpad.com/story/26710014-we-all-need-to-fight-for-something

środa, 26 listopada 2014

Rozdział 3.



Nie odezwałam się już do Ashtona, ponieważ miał rację. Oceniłam go chociaż kompletnie nie znałam, może dlatego, że był dla mnie niemiły i co chwilę dogryzał. Nie lubiłam hipokrytów, a sama przed chwilą się nim stałam. Zastanawiałam się też, czy przeprosić mojego współpracownika, ale postanowiłam z tym poczekać, jeszcze by pomyślał, że próbuję mu się podlizać. 

Zostawię to na kilka dni, nie będę nic robić, będę siedzieć cicho i zajmować się własnymi sprawami. Słuchałam świetnych piosenek, które leciały w sklepie i czytałam książkę. Usłyszawszy dzwoneczki nad drzwiami podniosłam wzrok, by sprawdzić, kto przyszedł. Kiedy tylko zobaczyłam klientów, a raczej klientki, z powrotem schowałam się za powieścią.
Dlaczego musiały przyjść akurat tutaj? Dwie wystrojone dziewczyny właśnie rozglądały się po sklepie, a ja spanikowana szukałam wzrokiem Irwina, ale nigdzie go nie widziałam. Zawsze znikał, kiedy był najbardziej potrzebny, pomińmy fakt, że pracowałam tam dopiero trzeci dzień, ale to już druga taka sytuacja, nawet gorsza od poprzedniej. Udałam, że mam na sobie pelerynę niewidkę i próbowałam skupić się na czytanych słowach, ale usłyszałam, jak ktoś kładzie na ladzie dłonie obsypane pierścionkami i bransoletkami, które dość głośno zabrzęczały. 

- Ej, ty! Widziałaś może Ashtona? – Dziewczyna próbowała zabrać mi książkę, ale bardzo mocno ją trzymałam, w końcu jej się to udało.
- Emma? Emma Evans? A co ty tutaj robisz?! – Zaśmiała się i spojrzała na swoją przyjaciółkę, która aż raziła swoją sztuczną opalenizną. Dlaczego ja?
- Pracuję? – Zrobiłam głupią minę mając nadzieję, że szybciej uda mi się je spławić.
- Najmądrzejsza z klasy, zawsze same szóstki i nie na studiach? – Wytrzeszczyła oczy w udawanym zdziwieniu i położyła dłonie na policzkach. W tamtym momencie pojawił się Ashton z kilkoma pudłami płyt.
Dziewczyna była tak skupiona na wyśmiewaniu się ze mnie, że nie zauważyła chłopaka.
- Oh tak, zapomniałam, że jesteś za biedna, żeby móc zapłacić za jakiekolwiek studia – przybiła piątkę ze swoją koleżanką i nie zamierzała przestać mnie poniżać. – Od kiedy nosisz ten sweter? Od pierwszej liceum?
Ashton spoglądał na mnie z zaciekawieniem, mówiłam już, że go nienawidziłam?
- Kupujesz coś czy wychodzisz? – Nie miałam siły się z nią kłócić, ale przeze mnie przemawiała jedynie złość. Nie chciałam na nią patrzeć, a co dopiero słuchać. Musiałam użerać się z tą rozpieszczoną dziewuchą przez trzy lata w szkole i miałam jej po dziurki w nosie. 

Miała bogatych rodziców, więc uważała się za pępek świata. 

- Oo, stawiasz się biedaczko? Tylko spójrz na siebie, jak ty wyglądasz. – Wybuchła gromkim śmiechem i zauważyła Irwina. – Cześć Ashton! – Potruchtała w jego kierunku i szeroko się uśmiechnęła.
- Cześć Amber, czego tu szukasz? – Był miły, podejrzanie miły.
- Już kiedyś o to pytałam, ale czy… - zaczęła kręcić malutkie kółeczka stopą, a ja prawie zachłysnęłam się własną śliną ze śmiechu. – Poszedłbyś z nami do kina? – Pokazała na swoją towarzyszkę, która idiotycznie się uśmiechnęła i omal nie przewróciła z wrażenia. Amber złapała Ashtona za ramię i poruszała brwiami. Pewnie myślała, że będzie to wyglądać seksownie, sprostowanie, wyglądało to przekomicznie.
- Słuchaj Amber – zdjął jej dłoń ze swojej ręki – nie ma takiej opcji, już ci to kiedyś mówiłem. – Spojrzał na mnie i puścił mi oczko, a Amber przeniosła swój żmijowaty wzrok prosto na moją osobę.
- Ale dlaczego? – Nie wierzyła własnym uszom, pewnie nie po raz pierwszy.
- Nie lubię takich dziewczyn jak ty, jeśli nic nie kupujesz, wyjdź. – Pchnął ją w kierunku drzwi. 

Tupnęła nogą i wściekła opuściła sklep. Ja w tym czasie jadłam ciastko i oglądałam tę scenkę z rozbawieniem. 

- Już mogłeś się z nią umówić. – Powiedziałam i przełknęłam kęs przekąski.
- Po co? – Spojrzał zdziwiony, podszedł do lady i zabrał moje ostatnie ciasteczko czekoladowe.
- Ej! – Walnęłam go po dłoni, kiedy wkładał je do ust. – Laski same do ciebie lecą, więc czemu nie korzystasz?
- Myślisz, że biorę wszystko co się rusza? Mylisz się, nie traktuje dziewczyn przedmiotowo i mam jakieś wymagania. – Przybliżył twarz do mojej – znasz te dziewczyny, prawda?
- Chodziłam z nimi do jednej klasy w liceum, nie pytaj – machnęłam niedbale ręką, żeby nie drążył więcej tematu.
- Dobra, skoro tak bardzo ci na tym zależy, wracam do pracy – pierwszy raz normalnie się do mnie uśmiechnął. Co tutaj się właściwie stało? 

Po pracy od razu wróciłam do domu. Głowa pękała mi w szwach, więc miałam nadzieję, że w domu nie wpadnę na mojego kochanego braciszka. Zdjęłam trampki z obolałych stóp. Mięśnie bolały mnie tak, jakbym przez cały dzień miała lekcje w-fu i przez kilka godzin biegała kółeczka wokół boiska. Powoli wdrapałam się na wysokie krzesło przy kuchennym blacie.

- Widzę, że jesteś zmęczona. – Mama podeszła do mnie i przyłożyła dłoń do czoła. Chyba już zawsze będzie traktować mnie, jak małe dziecko, które nigdy nie dorośnie.
- Chyba masz gorączkę, kochanie. Idź się połóż, a ja zrobię ci coś dobrego do jedzenia.
- Nie trzeba, mamo. Nie jestem już dzieckiem.
- Nie marudź, tylko marsz do góry. 

Nie dyskutowałam z nią tylko posłusznie wykonałam polecenie, bo naprawdę nie miałam ani siły ani ochoty, by się z nią kłócić. 

Kiedy byłam już w pokoju, wpełzłam jak najszybciej pod kołdrę, bo w jednej chwili zrobiło mi się przeraźliwie zimno. Jednak już po kilku minutach rozgrzebywałam kołdrę, bo było mi nad wyraz gorąco. Mama chyba miała rację, zawsze miała. Kiedy moja rodzicielka weszła do pokoju z miską rosołu, jak mniemałam, kichnęłam tak mocno i głośno, że miałam wrażenie, jakby wszystkie ściany wokół nad się trzęsły.

- Jeśli do jutra ci nie przejdzie, nie idziesz do pracy. – Kobieta postawiła miskę na biurku.
- Mamo, to nie szkoła. – Kichnęłam ponownie i wytarłam nos w chusteczkę, którą właśnie podała mi kobieta.
- Rozumiem, ale możesz jutro zadzwonić i wyjaśnić, nic ci nie zaszkodzi.
- Dobrze, ale teraz daj mi się chwilę zdrzemnąć.

Średniego wzrostu farbowana blondynka opuściła mój pokój, a moja drzemka przerodziła się w zimowy sen niedźwiedzia, bo obudziłam się dopiero nad ranem. 

Zerwałam się z łóżka, jak oparzona, ale kiedy moje stopy osiadły na miękkim dywanie, zakręciło mi się w głowie i omal się nie przewróciłam. W takich okolicznościach zadzwoniłam do pani Grand i powiedziałam, że nie dam rady przyjść tamtego dnia do pracy. Kobieta była jak zawsze strasznie miła i kazała mi leżeć w łóżku i się wygrzewać. 

Było mi trochę głupio, bo pracowałam tam zaledwie chwilę, a już nie mogłam stawić się do pracy. Postanowiłam, że wynagrodzę swoją nieobecność, kiedy wrócę, może będę zostawać dłużej, nie wiem. Ashton pewnie byłby zadowolony z takiej wiadomości. 

Wpełzłam z powrotem pod kołdrę i zasnęłam. 

Kolejny dzień zleciał mi na ciąganiu nosem i wołaniu mamy, by przyniosła mi kolejne pudełko chusteczek. Nie spodziewałam się niczego ciekawego, a tym bardziej zaskakującego, aż tu nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Żaden z domowników nigdy tego nie robił, więc trochę się zdziwiłam. 

- Proszę! – Próbowałam powiedzieć to dość głośno, ale z moich ust wydobył się jedynie jakiś niezidentyfikowany skrzek.

Spodziewałam się każdego, tylko nie jego. W progu stał Ashton trzymając w dłoniach jakieś pudełko. 

- Cześć – burknął, jakby przyszedł tutaj pod jakimś przymusem, pewnie tak było. – Diana kazała ci to przynieść. 

Podszedł do mojego łóżka, w którym umierałam na niemożność oddychania przez nos, który swoją drogą pewnie był czerwony i spuchnięty. Położył pakunek na pościeli, jak najdalej ode mnie. Przecież nie byłam chora na chorobę, która miałaby go za chwilę zabić. 

- Skąd wiesz, gdzie mieszkam? – Zapomniałam o podarunku, który dalej spoczywał na fioletowej pościeli.
- Diana podała mi adres. Ona naprawdę cię lubi, chociaż nie mam zielonego pojęcia za co. – Pokręciłam głową nie komentując jego wypowiedzi, bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to siły.
- Co to? – Wskazałam palcem pudełeczko, które teraz leżało już na moich kolanach.
- Podejrzewam, że jakieś ciasto, albo rosół. Dobra, dostarczyłem co miałem dostarczyć, więc znikam. Lecz się, bo musisz jak najszybciej wrócić do pracy. 

Wyszedł z mojego pokoju. Oh, jaki on troskliwy, takiego to ze świecą szukać… 

***

Wyszedłem z domu Emmy, a raczej domu jej rodziców, by odetchnąć świeżym powietrzem. Miałem nadzieję, że niczym się od niej nie zaraziłem, ponieważ w żadnym wypadku nie mogłem pozwolić sobie na chorobę. Ciążyło na mnie zbyt wiele obowiązków, bym miał czas na kichanie i smarkanie się co kilka sekund. 

Schowałem dłonie w kieszenie czarnych spodni i poszedłem szukać jednego z kolesi, którzy dla mnie pracowali. Chłopak miał u mnie mały dług i musiałem pilnować jego pracy. Niestety nie znalazłem go w żadnym z miejsc, w których zwykł bywać. Jego telefon był wyłączony, więc odpuściłem sobie tego gnojka i poszedłem do domu. 

W domu, a raczej w moim garażu czekali na mnie przyjaciele. Śmiem twierdzić, że był to ich drugi dom, czasami zastanawiałem się, dlaczego nie przyniosą tutaj większości swoich rzeczy, skoro czasami siedzieli tam przez kilka dni bez przerwy. Nie mówię, że mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, dobrze było wrócić do domu i kogoś tam zastać.
Kiedy wszedłem do środka, chłopaki brzdąkali sobie na instrumentach.

- Ashton, łap! – Michael wydarł się na cały garaż i zanim zdążyłem zorientować się o co chodzi, dostałem bananem w twarz, no świetnie.
- Mikey, ty debilu! – Wściekły opadłem na fotel stojący w rogu pomieszczenia. Miałem zły dzień i moi przyjaciele na szczęście to zauważyli.
Siedziałem w garażu otoczony śmiechem chłopaków, próbowałem się trochę rozluźnić, ale byłem za bardzo wściekły na cokolwiek. Pośpiesznie wstałem z  fotela wywołując tym zainteresowanie chłopaków.
- No i na co się parzycie, debile?! – Krzyknąłem i wyszedłem. Udałem się do salonu i opadłem na kanapę. 

Sam tak naprawdę nie wiedziałem, na co byłem zły. Na chorobę Emmy, czy na tego gnojka, który zawsze się gdzieś przede mną ukrywał, kiedy był mi potrzebny. 

Wiedziałem, że czym prędzej go dopadnę i odda mi to, co był mi winien. Jednak nie podejrzewałem, że przestanie dla mnie pracować, przecież musiał brać skądś kasę. Jeżeli chłopak nie dawał sobie rady ze swoją dzienną dawką, będę zmuszony zastanowić się nad jego przyszłością, lub po prostu bardziej go przycisnąć. 

Dodatkowo denerwowała mnie perspektywa zajmowania się całym sklepem przez nieokreślony czas. Miałem za dużo na głowie, żeby bawić się w sprzedawcę. 

Spojrzałem na zdjęcie nad kominkiem, na którym byli moi rodzice.

- Dlaczego mnie w to wpakowaliście?! – Krzyknąłem.

***

Wizyta Ashtona naprawdę mną wstrząsnęła, ale jeśli przysłała go Diana, pewnie nie miał serca jej odmówić. Widziałam, że darzył ja ogromnym szacunkiem. 

Rozpakowałam prezent, którym było ciasto marchewkowe. Ta kobieta zadziwiała mnie coraz bardziej. Uwielbiałam ciasto marchewkowe! Może stwierdziła, że każdy je uwielbia, dlatego je robiła i trafiała w gusta? Nie wiedziałam i nie chciałam się nad tym zastanawiać, jedyną rzeczą na którą miałam ochotę, było właśnie to ciasto. Zawołałam mamę. 

- Mamo, mogłabyś to pokroić? – Wysunęłam w jej stronę pudełko z wypiekiem.
- To od tego chłopaka? – Kobieta podejrzanie się uśmiechnęła.
- Oszalałaś? To od mojej szefowej, a on pracuje razem ze mną.
- Rozumiem. – Poruszała biodrami i wyszła z pokoju. Nie wierzyłam własnym oczom i uszom. 

Prawie po tygodniu wróciłam do pracy. Z tego co zauważyłam Ashton sobie poradził, więc miałam nadzieję, że nie będzie narzekał jak tylko się pojawi. Siedziałam na swoim zwykłym miejscu, kiedy Irwin wszedł do sklepu. 

- Ooo, księżniczka wróciła. I jak, fajnie było tak nic nie robić? 

Widziałam, że był na coś zły i oczywiście wyładował się na mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego. Chyba będę musiała mu przypomnieć, że nie jestem jakimś workiem treningowym. 

- Daruj sobie, dobra? – Jak zwykle machnął na mnie lekceważąco i zniknął na zapleczu. 

Przez połowę dnia w ogóle się do mnie nie odzywał. Cisza była jak miód na moje uszy, które już nie mogły znieść głosu Ashtona. Klienci przychodzili i odchodzili. Większość z nich tylko oglądała, bardzo dobrze, nie byłam w najlepszym nastroju i nie chciałam na siłę się do każdego uśmiechać. 

Kilka razy próbowałam zagadać Ashtona, bo naprawdę nie miałam już nic lepszego do roboty, a skoro będziemy ze sobą pracować jeszcze przez jakiś czas, wolałabym mieć w nim kolegę, a nie wroga. Chłopak skutecznie mnie zbywał, ciągle się kręcił z zaplecza do sklepu i wydawał się być czymś zdenerwowany. Nad czymś gorączkowo rozmyślał. 

Miałam być w pracy tylko do piętnastej, wiec powoli zbierałam swoje rzeczy z lady. Zapięłam torbę i już miałam zeskakiwać z krzesła, kiedy Ashton zatrzymał mnie wystawiając mi przed twarz swoją dłoń. 

- Czego chcesz? – Nie miałam ochoty na niego patrzeć, a tym bardziej słuchać.
- Słuchaj, bo jest taka sprawa. Muszę pilnie wyjść, zostaniesz dzisiaj do zamknięcia? – On chyba żartował, co on sobie myślał? 

Wiedziałam, że jeżeli mu odmówię, on i tak wyjdzie pozostawiając wszystko na mojej głowie. 

- A mam jakieś inne wyjście? – Westchnęłam. – W sumie mam, mogę iść teraz do domu, bo to koniec mojej pracy. – Próbowałam go odepchnąć, żeby zrobił mi przejście, ale się nie udało. 
- Zresztą nieważne, wychodzę, zanim ty zdążysz to robić. 

Zrobił tak jak powiedział. Szybko wyszedł ze sklepu zostawiając mnie w nim samą. Koleś miał tupet, nie powiem, że nie. Byłam wściekła, ale nie mogłam od tak zamknąć sklepu. Przesiedziałam tam resztę mojego już wolnego dnia podpierając głowę ręką i wyczekując klientów, których nie było zbyt wielu. 

Kiedy wróciłam do domu, mama wypytywała, czemu wróciłam tak późno. Nie chciało mi się jej tego tłumaczyć i opowiadać o tej chorej sytuacji, która miała miejsce kila godzin temu. Nie chciałam o tym myśleć. 

Zjadłam kolację i poszłam do swojego pokoju będąc wciekła, jak jeszcze nigdy wcześniej.
Czy ja miałam napisane na czole „Kozioł ofiarny, nie krępuj się, możesz wykorzystać”? Wątpię. Usiadłam na łóżku, złość tak mną zawładnęła, że nie miałam ochoty nawet na moją ulubioną książkę. Siedziałam na mięciutkim materacu i oglądałam telewizję, kiedy usłyszałam jakieś podejrzane odgłosy na dachu.

***************
Jest drugi, następny pojawi się w przeciągu tygodnia :D